LIS JERZY

 

„Polska bez ofiar nie powstanie”

 

 

( Niniejsze informacje pochodzą z jednego rozdziału książki pt. „HARCERZE WIERNI DO OSTATKA”            napisanej  przez – Józefa Kreta. Tytuł tego rozdziału: „Polska bez ofiar nie powstanie” ).

 

Dzwony Wolności - Dylan

Galeria zdjęć

 

*

 

Dziesięć lat mija od chwili radosnej

Gdy Ciebie pojąłem za żonę.

Dzisiaj jesteśmy w rozłące bolesnej

Lecz już nie jestem zgnębiony.

 

Burza dziejowa huczy wokoło

Na wrogu się mści bez litości

I już z daleka jutrzenka świta

I słychać dzwony wolności.

 

Dnie najgorsze mijają – i wkrótce

Do Ciebie – wrócę Jedyna

By nie opuścić już nigdy w życiu

Ciebie, córeczkę i syna !

 

 

 

( W smutną rocznicę mojej Kochanej Annie zasyła Twój Jurek

 Mysłowice 1.7.44. ).

 

 

 

 

 Po I wojnie światowej ważyły się polityczne losy Śląska, rozstrzygała jego przyszłość. Plebiscyt, narzucony wówczas przez obce potęgi, nie znające problemu śląskiego, przeprowadzany w najbardziej niesprzyjających dla Polski warunkach, wykazał wbrew sztucznie stwarzanym trudnościom, że polskość na Śląsku żyje, a ludność gotowa jest dla jej obrony ponieść największe ofiary. Dowiodły tego m.in. trzy kolejne powstania śląskie. Ale Śląsk podzielono wówczas, kierując się nie poczuciem sprawiedliwości, lecz interesami międzynarodowego układu sił. Pogwałcono naturalne prawa i skłonności tutejszej ludności polskiej, toteż tylko niewielka jej część znalazła się w granicach własnego państwa. Przyszłość reszty miała się dalej spełniać w ramach obcej, wrogiej wspólnoty.

 Po podziale Śląska, w tej jego części, która znalazła się poza granicami Polski, rozpoczęły się prześladowania. Nienawiść niemiecka skierowała się głównie na tych, którzy brali udział w akcjach polskich w okresie plebiscytowym, przede wszystkim zaś na powstańców śląskich. Ci zmuszeni byli w olbrzymiej ilości chronić się do części Śląska przydzielonej Polsce.

 Wśród takich ludzi, najbardziej z polskością związanych, znalazła się rodzina Lisów z Zabrza. Głowa rodziny – Nikodem, górnik, powstaniec, odziedziczył po swoim ojcu, również górniku, zdolność podejmowania odważnych decyzji i śmiałego stawiania czoła wszelkim przeciwnościom. Wyciągając wnioski z podziału Śląska postanowił przesiedlić się na stronę polską. Ciężko było porzucić gniazdo rodzinne. Zrobił to jednak ze względu na dzieci, pragnął bowiem, by wzrastały i rozwijały się w klimacie polskiej kultury.

 Tak więc Nikodem i Konstancja Lisowie wraz ze swymi nieletnimi dziećmi opuścili rodzinne Zabrze, by osiedlić się w Załężu, dzisiejszej dzielnicy Katowic. Z gromadki ośmiorga dzieci ( Józef, Antek, Franciszek, Jerzy, Agnieszka, Cecylia, Teodor, Gertruda ) wyrósł niezwykły chłopiec, harcerz, gorący patriota, który w latach II wojny światowej podjął nierówną walkę z okupantem i prowadził ją kilka lat. Był to Jerzy Lis.

 Urodził się 29 lutego 1907 r. w Zabrzu jako trzecie z kolei dziecko Lisów. Tam też chodził do szkoły podstawowej, która jak wszystkie szkoły na Śląsku w owym czasie, była niebezpiecznym narzędziem germanizacji. Rodzice jednak sprawili, że nie przemieniła go ona w Niemca, jak nie przemieniła jego przodków, jak nie przemieniono przez wieki tysięcznych rodzin śląskich. Bezinteresowność całej rodziny w służbie Polsce, rzetelny i poważny stosunek do zawodu, do pracy, do obowiązków obywatelskich cechowały całą rodzinę Lisów.

 Rok 1920, rok gorącej akcji przedplebiscytowej i II powstania śląskiego, był też świadkiem narodzin na Górnym Śląsku ruchu harcerskiego, istniejącego już od kilku lat w innych dzielnicach Polski. Jako jedna z pierwszych na Górnym Śląsku powstała drużyna harcerska w Zabrzu. Kiedy 13 – letni Jurek dowiedział się o jej istnieniu, kiedy nasłuchał się, jak to chłopcy z drużyny współdziałają w propagandzie za przyłączeniem Śląska do Polski, strzegą porządku i bezpieczeństwa, pomagają w biurach, roznoszą ulotki, opiekują się przybywającymi emigrantami - wstąpił do drużyny. Radość Jurka była ogromna, gdy włączono go do zastępu „Rączych Jeleni”, któremu powierzono czuwanie nad tym, by wszyscy Polacy z określonego rejonu oddali swój głos w dniu plebiscytu. W ciągu kilku dni zastęp już był świetnie zorientowany, gdzie są zobojętniali, niechętni lub chorzy, którymi należy się szczególnie zaopiekować, aby nie dopuścić do utraty głosu, mogącego zaważyć na losach Śląska. Jurek nadto pracował w służbie kurierskiej, za co uzyskał pochwałę inspektora harcerstwa. Wyróżnił się zdyscyplinowaniem oraz poczuciem odpowiedzialności za wykonanie powierzonych mu zadań.

 Zauważono wówczas, że trzynasto -, piętnastoletni chłopcy nadspodziewanie dobrze wywiązują się z poważanych i zdawałoby się przerastających ich siły obowiązków. Powierzanie takich spraw młodym chłopcom budziło w nich wiarę we własne siły, wyzwalało pomysłowość, kształciło i umacniało uczucia społeczne i patriotyczne.

 Była to dobra „zaprawa” na przyszłość dla Jurka. Przechodził jako jeden z pierwszych w drużynie i w ogóle na Śląsku wszystkie stopnie harcerskie i funkcje w hierarchii ZHP. Pierwszą próbę na stopień młodzika odbył w Zabrzu we wrześniu 1921 r. Drużyna stała się dla niego szkołą charakteru i dała okazję do rozwinięcia i wykazania talentu organizacyjnego, technicznego i pedagogicznego, które w późniejszej jego pracy harcerskiej odegrały tak dużą rolę.

 Gdy dziesięcioosobowa rodzina Lisów opuściła w 1922 r. Zabrze i osiedliła się w Załężu – Jurek zgłosił się natychmiast do miejscowej drużyny harcerskiej. Drużyna ta powstała również w 1920 r. Dwa filary tutejszego harcerstwa, druhowie Sapa i Orszulik przyjęli go bardzo życzliwie, wiedzieli już bowiem o postawie i plebiscytowej działalności Jurka w Zabrzu. Spisujący historię drużyny załęskiej kronikarz zanotował pod datą 29 maja 1922 r.: ,,...Drużyny miejscowe nabyły z rzesz uchodźców z okolic Gliwic i Zabrza bardzo dobry materiał, jak to braci Lisów i Cubertów oraz druha Gazdę i innych.”

 W krótkim czasie został zastępowym, a następnie przybocznym drużynowego. Marzeniem jego było uczestniczenie w obozie pod namiotami. Obok wędrownictwa pociągał go szczególnie dział techniki harcerskiej. Harce jego zastępu szły też głównie w tych dwóch kierunkach.

 Jako 15 – letni chłopiec musiał pomyśleć o przyszłym zawodzie, o pracy zarobkowej i tym ulżyć rodzicom i licznemu rodzeństwu. Pociągało go wszelkie majsterkowanie, więc chętnie posłuchał rady ojca i zgłosił się do ślusarskich warsztatów kolejowych. Z nowych obowiązków wywiązywał się wzorowo i cieszył się uznaniem swoich przełożonych.

 Drużynie harcerskiej poświęcał jednak wszystkie swoje wolne chwile i swoją energię. Wkrótce stał się główną sprężyną wszelkich podejmowanych przez nią akcji. Zbiórki zastępu, które prowadził, były gruntownie przygotowane, przemyślane – uczyły i bawiły zarazem. To gruntowało jego autorytet w gromadzie załęskich harcerzy.

Imponowała im umiejętność organizowania zajęć harcerskich, pomysłowość w doborze ćwiczeń, zdolność improwizowania na poczekaniu ciekawego programu zbiórek. A we wszystkim uderzała dokładność wykonania i zamiłowania do ładu.

 Drużynowi załęskiej drużyny chętnie zasięgali rady u młodego kolegi i powierzali mu najbardziej odpowiedzialne funkcje. Był ich najlepszym przybocznym, wzorowym zastępowym, na obozie i koloni najlepszym oboźnym.

 Wszyscy druhowie załęscy polubili go, mimo że nie należał do tych, którzy łatwo wchodzą w zażyłość z nowym otoczeniem. Nie był naturą wylewną ani powierzchowną. Cenił przede wszystkim pracę i jej wyniki. Był małomówny i sceptycznie traktował gadułów. Nieśmiałość i powściągliwość w wypowiadaniu sądów – to główne cechy jego osobowości. Onieśmielała go słaba umiejętność wypowiadania się oraz poczucie ubóstwa języka, nie wzbogaconego szkołą. Żywotność jego natury, ciekawość życia, głód wiedzy i pasje społeczne przy nieśmiałości i wrodzonej skromności sprawiały, że przylgnął mocno do harcerstwa. W klimacie nieurojonych wartości uzyskiwał coraz większą pewność siebie i odwagę.

 Załęska Drużyna Harcerzy im. Bolesława Chrobrego dzięki uzdolnieniom Jurka Lisa stała się najlepszą w technice harcerskiej na terenie całej Śląskiej Chorągwi. Jego sława pioniera rozeszła się szybko po harcerstwie śląskim. Każdy obóz, na którym znajdował się Lis, odznaczał się doskonałym rozplanowaniem, gdzie namioty mieszkalne, brama, maszt, świetlica, spiżarnia, kuchnia, jadalnia, miejsce na ognisko, linia zbiórki, tablica rozkazów, urządzenia sanitarne harmonizowały z rzeźbą terenu, gatunkiem drzew, rodzajem lasu. Wszystkie urządzenia, które druhowie z jego pomocą sporządzali, nosiły piętno jego niezwykłego talentu. By nie niszczyć lasu, posługiwali się głównie suchym materiałem drzewnym – konarami, korzeniami, gałęziami drzew i jałowca – budując łóżka, fotele, stoły, półki, wieszaki, świeczniki lub elementy dekoracyjne i totemy. Na terenie jego obozu na każdym kroku spotykało się różne dziwy: tu przed namiotem czuwał na uwięzi pies, tam zrywał się do lotu orzeł, groźny wilk strzegł wstępu do namiotu zastępu „wilków”. Nikt lepiej od Jurka nie potrafił zmajstrować niedźwiedzia, lwa, żubra, żbika, sowy czy innego zwierza, posługując się gałęzią, korzeniem, korą oraz kamieniem. Gdy rzeźba terenu sprzyjała jego zamiłowaniom do pionierki – budował mostki, kładki, wiszące mosty linowe, tratwy. Zadziwiał wszystkich swoją inwencją twórczą w tej dziedzinie. Mawiał, że dla prawdziwego harcerza nie ma w obozownictwie trudności nie do pokonania. Na jednym z obozów komendant postanowił wypróbować, czy ten pionier doskonały potrafi uporać się                     z największymi trudnościami. Oto w czasie ćwiczeń z obozownictwa polecił Jurkowi rozbić małe dwuosobowe namioty na grząskim, podmokłym terenie tak, by jego zastęp mógł bez uszczerbku dla zdrowia zamieszkać i spędzić w nich noc. Wykonanie tego zadania napotykało trudności – zdawało się – nie do pokonania. Rozkaz jednak trzeba było wykonać. Jurek zafrasowany rozglądał się dokoła, wzrok jego padł na okazałe dęby z rozłożystymi konarami. Nie namyślając się wiele zdecydował, że namioty rozbije na... drzewach. W ciągu dnia cztery małe namioty ozdobiły wspaniałe korony drzew beskidzkiego lasu. Komendant uznał wysoki kunszt obozownictwa: wieczorem przy ognisku nadano zastępowi nowe godło „małpoludów”. Lis był również świetnym kucharzem obozowym, kuchnia polowa przez niego budowana zawsze budziła podziw. Ale w przyrządzaniu strawy umiał obywać się także bez kuchni: piekł kury w glinie, w taki sam sposób opiekał ryby, z zadziwiającą zręcznością na poczekaniu smażył naleśniki na saperce. Wychowanków wdzięcznie wspominających swego mistrza jest spora gromada, gdyż Jurek wcześnie pełnił odpowiedzialne funkcje w drużynie, a potem w Chorągwi. Jego sumienność w wywiązywaniu się z podjętych zadań, jego zawsze zgodne z prawem harcerskim postępowanie, ofiarność w pracy dla drużyny i zdolności pedagogiczne sprawiły, że szybko awansował w organizacji.

 W 1924 roku „wywiadowca” Jerzy Lis został skierowany na kurs instruktorski, prowadzony na obozie pod namiotami w Makowie, gdzie zdobył stopień „ćwika” i odbył pomyślnie instruktorską próbę na „przodownika”.

 Po powrocie z tego kursu został mianowany przez Komendę Chorągwi drużynowym II – giej drużyny w Załężu, a po złączeniu obu tamtejszych drużyn w jedną w grudniu 1924 r. objął jej kierownictwo. Nastał okres bardzo intensywnego życia w drużynie. Jurek inicjuje współzawodnictwo o tytuł najlepszego zastępu we wszystkich dziedzinach harców. Pragnął również zainteresować harcerstwem miejscowe społeczeństwo. Urządza w tym celu przedstawienia amatorskie. Na wiosnę 1925 r. wyreżyserował sztukę z życia harcerskiego pt. „Nasze harce”,               z którą drużyna musiała wystąpić potem kilka razy na życzenie mieszkańców Załęża.

 Z okazji piątej rocznicy założenia drużyny zorganizował w maju 1925 r. Tydzień Harcerski, który miał ukazać społeczeństwu miejscowemu dorobek drużyny. W lipcu tegoż roku prowadził kolonię harcerską swej drużyny          w Dzimierzu, a w sierpniu brał udział w kursie instruktorskim w Makowie. Na zakończenie kursu odbył wędrówkę po Beskidzie Zachodnim i Tatrach. Drużyna cieszyła się sympatią społeczeństwa Załęża i okolicy, a Komenda Chorągwi uznała ją za jedną z najlepszych i najżywotniejszych drużyn na Śląsku. Przyznała jej też tytuł „mistrzowskiej drużyny na rok 1925”. Naczelne władze Związku Harcerstwa Polskiego zakwalifikowały ją do kategorii „A”. Kronikarz drużyny, notujący jej dzieje, takim prostym zdaniem określił bilans pracy drużyny za r. 1925: „...Tak więc piąty rok istnienia drużyny przeżyto godnie i pracowicie. Rok 1925 był rokiem największego i najgłębszego dorobku wychowawczego i etycznego oraz rokiem propagandy idei harcerskiej i podboju starszego społeczeństwa”. Ten dorobek drużyny pomnożyły następne lata. Rok 1926 przyniósł Lisowi nominację na instruktora – przodownika oraz na zastępcę komendanta hufca harcerzy w Katowicach. Najwięcej czasu poświęca jednak swojej drużynie, która w zawodach o mistrzowską drużynę Śląska uzyskuje ponownie pierwsze miejsce na rok 1926. To samo powtórzyło się na zawodach w roku 1927.

 Na Śląsku spora ilość młodzieży robotniczej wstępowała do harcerstwa. Byli to młodzi czeladnicy rzemiosł, hutnicy, górnicy, posłańcy biurowi, listonosze, ekspedienci. Z takich też chłopców składała się drużyna Jurka. Na ogólnym tle młodzieży harcerskiej tworzyli oni grupy wyróżniające się odrębnością pochodzenia społecznego i specyficznymi ambicjami. Zmuszeni do wczesnego zarobkowania traktowali organizację jako wielkie dobrodziejstwo, stwarzające możliwość urządzania zbiorowych wycieczek po pracy, wędrówek i obozów, ucząc przy tym właściwego współżycia z przyrodą. Harcerstwo w swoim nastawieniu wychowawczym – moralnym, estetycznym, społecznym aktywizowało lepsze strony ich natury. Ono wyprowadzało ich na szukanie przygód zdrowych, a pożytecznych, pozwalało zaznać radosnej niefrasobliwości, należnej każdej młodości.

 Żywa była wśród tych drużyn ambicja niepozostawania w tyle za drużynami inteligenckimi, elitarnymi. Stąd duży pęd do samokształcenia, do zdobywania formalnego wykształcenia umożliwiającego korzystanie z dóbr kulturalnych. Spora liczba młodych ślusarzy, kowali, hutników i innych pracowników fizycznych dzięki bodźcom płynącym z harcerstwa zdobywała patenty średniego a nawet wyższego wykształcenia. Wielu z nich przez uzyskiwanie sprawności harcerskich podnosiło swoje zawodowe kwalifikacje.

 W związku ze stałym przyrostem i rozwojem drużyn robotniczych wyłoniła się potrzeba utworzenia w Komendzie Chorągwi referatu, który by koordynował ich pracę, precyzował program i otaczał je opieką wychowawczą. Zadanie to powierzono Jerzemu Lisowi. Wszedł więc w r. 1928 w skład Komendy Śląskiej Chorągwi Harcerzy jako referent drużyn robotniczych. W ciągu kilku dni miał gotowy plan działania i począł konsekwentnie wprowadzać go w życie.

 Na światowy Zlot Harcerski (Jamboree), który miał się odbyć w 1929 roku w Anglii, należało przygotować reprezentację Śląska, do której weszliby najlepiej wyrobieni i najdzielniejsi harcerze. Jedną z drużyn tej reprezentacji miał zorganizować Lis wybierając chłopców ze środowisk harcerskich Załęża, Tychów i Bytkowa i odpowiednio ich do wyprawy przygotować. Zabrał się do kompletowania takiego zespołu z właściwą sobie energią i skrupulatnością. Drużyna załęska miała w tym zespole duży udział. Dzięki Jurkowi zatem kilkudziesięciu młodych chłopców mogło oderwać się od ciężkiej fizycznej pracy w hutach i kopalniach i uczestniczyć w wielkiej światowej imprezie.

 Komenda Chorągwi w uznaniu dotychczasowej pracy, postawy harcerskiej i osiągnięć mianowała Jerzego Lisa            w lutym 1929 r. członkiem Honorowej Rady Starszyzny Śląskiej. W tym samym miesiącu otrzymał nominację Naczelnictwa Związku Harcerstwa Polskiego na harcmistrza.

 W marcu 1929 r. powołany do służby wojskowej opuścił drużynę z mieszanym uczuciem: ciężko mu było żegnać gromadę druhów, dla których stworzył nowy styl życia, swoistą atmosferę solidnej pracy, śmiałej inicjatywy, nauki i zabawy. Z drugiej strony pociągała go nowość, chęć poznania tej formy zbiorowego życia ludzi, która zwie się wojskiem. Głód nowości, a przede wszystkim pasja poznawania sprawiły, że do tej nowej, surowej, sztywnej społeczności kierowanej szablonem rygoru i ostrej dyscypliny szedł pełen niespokojnej ciekawości.

 Nietrudno się domyślić, jakim Jurek był żołnierzem. W krótkim czasie znalazł się w szkole podoficerskiej i ukończył ją z pierwszą lokatą. Opowiadano potem w dowództwie batalionu, że plutonowy Jerzy Lis nie tylko był sam wzorem żołnierza, ale przez wpływ, jaki wywierał na kolegów i podkomendnych, stał się po prostu ich wychowawcą.

 Na pożegnalnej uroczystości w pułku Lis przemawiał w imieniu kolegów idących do cywila. Po zwykłych w takich chwilach zdawkowych frazesach wygarnął też w paru słowach to, co mu się w wojsku nie podobało. Powiedział, że za mało poświęca się uwagi sprawom wychowania żołnierza. Traci się wspaniałą okazję, by czas służby żołnierskiej

uczynić także czasem wychowania obywatelskiego. Do wojska przychodzą ludzie onieśmieleni, często zalęknieni, zawsze z szacunkiem do służby żołnierskiej i całej instytucji zwanej wojskiem. Można by więc ten podatny materiał ludzki kształtować tak, jak wymaga tego interes młodego państwa i społeczeństwa, bardzo jeszcze niedoskonałych. Trzeba ukazywać dobre wzory, bo takich wzorów szukają młodzi ludzie, uważający że z wejściem do wojska wchodzą w przedsionek wyższego świata, gdzie nabiorą ogłady, zetkną się z kulturą i wyjdą stąd jako zaawansowani                w cywilizacji i śmielej obracający się w świecie. A tymczasem do norm obyczajowych należą: plugawy język, pustka intelektualna, karty i wódka. Wyniesione ze służby wojskowej spostrzeżenia przetrawia teraz nieustannie. Porównuje obecne swoje otoczenie z ludźmi spotkanymi w wojsku. Myśli dużo już nie tylko o sprawach harcerskich, ale ogólnokrajowych, o roli Śląska i Ślązaków  w odzyskanej ojczyźnie.

 Swoimi gwałtownie fermentującymi myślami dzieli się z drużynową załęskiej drużyny harcerskiej, Trudą Krenzel. Podziwiał zawsze jej nad wiek rozwinięty umysł, jej oczytanie i znajomość literatury polskiej. W czasie służby wojskowej do najmilszych chwil zaliczał te, kiedy w myślach toczył długie dialogi z Trudką.

 Małomówny zwyczajnie Lis, tego wieczoru u Krenzlów mówił dużo, jakby powetować chciał sobie długie miesiące braku okazji do wymiany myśli. A u Krenzlów myślało się i mówiło lepiej niż gdziekolwiek. Obecność młodej dziewczyny zawsze dodawała rumieńców rozmowom mężczyzn. Jej żywy i trochę egzaltowany umysł zawsze wnosił dużo ożywienia. Dziś on głównie mówi. Ten pedagog z urodzenia i zainteresowań dochodzi do wniosku, że wszystkie ciemne strony naszego życia zbiorowego wynikają z niedoskonałości człowieka, a ta znów ma swoje źródło w wielkiej nierówności stosunków własnościowych oraz w nierówności poziomu kultury tak jednostek jak i całych grup czy warstw. Owa nierówność i wynikająca z niej krzywda i niesprawiedliwość społeczna boli go i niepokoi.

Nie dostrzegając jeszcze źródeł niesprawiedliwości w ustroju społeczno-politycznym, lekarstwo na wszelką krzywdę widzi w odpowiednim wychowaniu człowieka, w melioracji ludzkich dusz” – jak się wyrażał.

 Jego zdaniem uwaga całego społeczeństwa winna skierować się w pierwszym rzędzie na wychowanie i to nie tylko młodzieży, ale i dorosłych. Nie tylko szkoła i inne oficjalne instytucje wychowawcze winny wychowywać, ale wszędzie gdzie tylko występuje zbiorowość ludzka, trzeba stosować przemyślane formy oddziaływania wychowawczego. Polska musi tutaj wyrównywać wiekowe zaległości i braki powstałe z winy zaborców i naszego charakteru narodowego.

 

 

*

 

 Czas swój po powrocie z wojska podzielił Jurek na pracę zawodową, harcerstwo i dom rodzinny. Najlepiej czuje się jednak wśród druhów swej drużyny i wśród grona starszyzny harcerskiej w Komendzie Chorągwi. Prowadzi w dalszym ciągu referat drużyn robotniczych, a nadto obejmuje kierownictwo wydziału obozów i kolonii.

 Załęska drużyna im. Bolesława Chrobrego awansuje stale w opinii władz harcerstwa śląskiego głównie dzięki uzdolnieniom technicznym Jurka. Jego sława najlepszego pioniera zataczała coraz szersze kręgi.

 Obok zdolności technicznych rozwinął się też z czasem jego zmysł artystyczny. Ale to było chyba zasługą uzdolnionej w tym kierunku drużynowej drużyny harcerek w Załężu. Gdy Truda Krenzel obozując w pobliżu ze swoją drużyną, odwiedziła z druhnami obóz Jurka, to mimo podziwu dla wszystkich zalet obozu wytknęła także niedostatek elementów zdobniczych. Wzajemne odwiedziny przyniosły obu stronom korzyści: druhny zobaczyły prawdziwe mistrzostwo obozownictwa, zaś dla druhów wizyta w dziewczęcym obozie była lekcją poglądową artyzmu obozowego i obudziła ich ambicje w tym kierunku. Wszystkie dotychczasowe sukcesy Jurka nie dawały mu jeszcze pełni zadowolenia. Harcerstwo traktuje poważnie i wysoko ocenia jego walory wychowawcze. Widzi w nim ruch, który daje radość dzieciom i młodzieży, wyzwala najlepsze strony ich psychiki, nadaje zdrowy i społecznie pożyteczny kierunek ich ambicjom. Ale dla niego to jeszcze za mało. Pragnie, by było nie tylko grą, robinsonadą, poszukiwaniem i przeżywaniem przygód oraz tym wszystkim, co było dotąd jego treścią i istotą, co tkwiło                      w programie i metodzie tego ruchu. Dotychczasowe kierunki pracy uznaje za wystarczające dla drużyn szkolnych, miejskich, dla tej młodzieży, która w harcach chce przeżywać to, czego nie może dać dom ani szkoła. Ale dla młodzieży robotniczej, takiej jaka skupia się w drużynie Lisa, to wszystko jest mniej istotne. Uważa, że pracującym chłopcom czy tym, którzy wcześnie zaczną pracować, harcerstwo obok gry i przygody powinno dać możliwość zdobycia zawodu, doskonalenia się w obranym fachu. Pragnie nadto zapewnić im określone minimum ogólnego wykształcenia, pozwalającego korzystać z dóbr kulturalnych na równi z dziećmi warstw uprzywilejowanych. Chce, by ci upośledzeni niesprawiedliwą strukturą społeczno-ekonomiczną chłopcy zyskali szersze spojrzenie na zjawiska, z którymi w życiu społecznym i gospodarczym się stykają, i w których kiedyś aktywnie uczestniczyć będą.

Chce ich natchnąć wiarą w wartość własnej klasy i uczynić z nich szermierzy postępu społecznego, szermierzy takiego ustroju i takiego społeczeństwa, w którym wszyscy czuliby się równi.

 W myśl takich założeń Lis uzupełnia program dla wszystkich śląskich drużyn robotniczych. Sam prowadzi obóz letni pod Ligotą, który jest już częściową realizacją jego idei: jedni druhowie, korzystający z urlopu, przebywali stale w obozie, inni – a tych była większość – przyjeżdżali tu na rowerach po zakończeniu pracy, by brać udział

w zajęciach obozowych w drugiej połowie dnia i spędzić noc pod namiotami. Rano uczestniczyli w harcerskim obrzędzie powitania dnia, po czym spożywszy posiłek ruszali całą rowerową kawalkadą do pracy. Byli pracownikami huty “Pokój”, zatrudnieni  w większości w walcowni blachy cienkiej. Po całodziennym znoju                     z radością wracali pod namiotowe płótna. I tak przez cztery tygodnie toczyło się ich życie między żywiołem ognia, huku maszyn i lawy rozpalonego żelaza, a ciszą lasu, zielenią łąk i urokiem harców. Przeżywali te kontrasty z radością małych dzieci. Po zakończeniu tego obozu Jurek uznał eksperyment za nadspodziewanie udany. Zadowolenie swoje wyrażał w listach do drużynowej Trudy Krenzel. Pisał w jednym z nich:

 

 “...Mam tu czterdziestu druhów, synków fajnych, ani jednego gizda, obiboka. Pomysł który obgadywaliśmy tyle razy, udał się na blank. Synkowie zadowoleni śmigają do obozu po szychcie, a rano znów odlatują do ciepłego kraju. Główne zajęcia obozowe przesunęliśmy na popołudnie i obóz żyje normalnie. Wszyscy zdobywają stopnie i całą furę sprawności. Połączyło się, jako widzisz, razem ciężką pracę zawodową, naukę i zabawę. A i dla zdrowia też coś kapnie. Po mojemu, to taki obóz najlepiej pasuje do naszego Śląska. Nie doślipniesz tu ani wychuchanych maminsynków ani mamlasów. Jest fajnisto. Musisz i ty taki obóz ze swoją drużyną wyrychtować, toć przeca tak samo masz prawie same dziołchy do rondla, igły, łopaty i miotły”.

 

 Jurek miał ogromną satysfakcję po przeprowadzeniu tego eksperymentu obozowego.

On, wychowany w ciężkich warunkach materialnych, w surowości obyczajów domu rodzinnego, w atmosferze pracy, gdzie tak mało było miejsca na dziecięcą swawolę – nie czuł się zbyt dobrze na zwykłych obozach harcerskich: zbyt wygodne i zbyt niefrasobliwe jego zdaniem było w nich życie. I choć dla młodzieży tkwiącej w dobrobycie wydawało się ono twarde, hartujące ducha i ciało – to dla niego było luksusową rozrywką.

 Na wszystkich dotychczasowych obozach, w których brał udział, towarzyszył mu niepokój sumienia wynikający            z tego, że gdy on tu harcuje po leśnych polanach, to tysiące śląskiej młodzieży spędza upalne lato w zadymionych, brudnych osiedlach, wśród hałd i wyziewów fabrycznych, większość bowiem nie stać na opłaty obozowe.

Marzyły mu się zawsze obozy takie, jak ten pod Ligotą, skupiające pod jednym namiotowym płótnem pracujących i nie pracujących jeszcze chłopców, którzy by tworzyli obozową społeczność pracy, owianą duchem równości i szacunkiem dla ludzkiego trudu.

 Od czasu, gdy Lis objął w Komendzie Chorągwi referat drużyn robotniczych, przystąpił zaraz do opracowywania planu letniej akcji obozowej przewidującej dziesiątki obozów drużyn robotniczych rozsianych po leśnych polanach Śląska. Uczestnicy tych obozów powtarzaliby w różnych odmianach ligocki eksperyment. W takim połączeniu harców z pracą produkcyjną Jurek widział jedno z rozwiązań problemu wychowawczego młodzieży robotniczej na Śląsku. Takie drużyny, jak załęska, chciałby widzieć we wszystkich zakładach przemysłowych, w rzemiośle,             w handlu, w komunikacji. Pragnie objąć nimi także młodzież bezrobotną. W swoich planach tej właśnie młodzieży poświęca szczególnie dużo serca i uwagi. Planuje organizowanie z nią rozmaitych branżowych spółdzielni pracy. Codziennie po przyjściu z kolejowych warsztatów każdą wolną chwilę poświęca ucieleśnieniu swych planów. Wizytuje istniejące drużyny robotnicze, udziela im rad i wskazówek metodycznych, organizuje po zakładach pracy związki nowych drużyn, nawiązuje kontakty z Ochotniczymi Drużynami Robotniczymi na Śląsku, zatrudnionymi głównie przy regulacji Wisły, skierowuje do nich niektórych niezatrudnionych starszych harcerzy. Gdy rozpoczęto budowę stanicy harcerskiej na Buczu, drużyna załęska pierwsza pośpieszyła z pomocą, pracując szereg tygodni przy wznoszeniu tej ogólnokrajowej harcerskiej szkoły instruktorskiej w Górkach Wielkich.

 Rezultaty działalności Lisa były wkrótce widoczne: wzrosła liczba drużyn robotniczych, krystalizował się program ich działania, rozszerzał się społeczny zakres działalności harcerstwa śląskiego.

 Z okazji 10-lecia harcerstwa na Śląsku znów wyróżniono drużynę załęską, uznając ją za najlepszą śląską drużynę harcerzy.

 Drugą namiętnością Jerzego Lisa jest teatr. Po udanych pierwszych krokach teatru amatorskiego w swojej drużynie – podejmuje ambitne plany wystawienia kilku sztuk w roku. Na radzie drużyny z udziałem drużynowej harcerek dokonano wyboru sztuk i ustalono repertuar na zimowe miesiące. Jurek był zarazem reżyserem i aktorem, scenografem i kierownikiem chóru. Przedstawienia te cieszyły się w Załężu i okolicy wielką popularnością. Gdy tylko pojawiły się charakterystyczne afisze, malowane przez samych harcerzy-aktorów, nie było wątpliwości, że widownia będzie zapełniona. Powodzenie, z jakim spotkały się przedstawienia szeregu popularnych sztuk, dodały Jurkowi odwagi, by sięgnąć do Fredry. Przygotowuje do wystawienia “Damy i huzary”. Przemyślał całą inscenizację, rozdzielił role, ale bał się o poziom gry amatorów.

 Wszystkie jego dotychczasowe wątpliwości rozwiała rozmowa z Trudą. “Mierz siły na zamiary – powiedziała – a choć nasza gra nie będzie na poziomie teatrów zawodowych, to przecież załężanie ubawią się, jak zawsze na naszych przedstawieniach i pięknie nam podziękują”. Sztuka podobała się rzeczywiście i trzeba było kilka razy powtórzyć przedstawienie. Udane występy tchnęły taki zapał w amatorów i ich reżysera, że przygotowywali jedną sztukę po drugiej, czerpiąc z dostępnego im repertuaru. Grano więc na przemian sztuki takie, jak: “Czartowska ława”, “Gorzałka”, “Pan Geldhab”, “Werbel domowy”,  “Śluby panieńskie” , “Lokatorzy” , “Pan Jowialski” , “Wóz Drzymały” . Na czoło zespołu wybijają się grą i zapałem trzy osoby: Jurek – reżyser i aktor, Truda Krenzlówna – inspiratorka pomysłów scenograficznych, natchnienie całego zespołu i Anna Kaczmarkówna – odtwórczyni głównych ról kobiecych. Łączyło ich rozumienie podstawowego celu, któremu służył ich teatr. Było nim: krzewienie piękna języka polskiego, umacnianie polskości, walka z naleciałościami obcej kultury, narzucanej tej ziemi od wieków brutalnymi metodami. W takim pojmowaniu sensu ich teatru podtrzymywały ich rodziny Lisów, Krenzlów i Kaczmarków, które po podziale Śląska opuściły ziemię opolską, by osiąść po stronie polskiej.

 Szczególnym autorytetem stał się w tym czasie dla Jurka Lisa Wilhelm Kaczmarek, górnik, powstaniec śląski, członek organizacji “Sokół” , który życzliwym okiem patrzył na rozwój harcerstwa na Śląsku. Drużynę załęską wspierał zawsze dobrą radą. Gdy Jurek zorganizował Koło Przyjaciół Harcerstwa przy swojej drużynie, Kaczmarek został jego przewodniczącym. Dwaj jego synowie należeli do drużyny i dzielnie się spisywali. Córka Anna, uczennica szkoły pielęgniarek w Katowicach, wykazała duże uzdolnienia sceniczne grając w sztukach wystawianych przez załęskie gniazdo “Sokoła”. Jurek poczytywał sobie za sukces, gdy jako dobrą aktorkę pozyskał ją też dla

swego zespołu amatorskiego. Był oczarowany jej grą. Ale czy tylko grą ? Często gości u Kaczmarków, którzy stają mu się jakby drugą rodziną. Coraz częściej też po pracy w warsztatach PKP biegnie pod szkołę pielęgniarek, by drogę powrotną do domu odbyć w Towarzystwie Ani. Oboje pochłonięci są sprawami społecznymi, a mimo to wywiązują się ze swej pracy zawodowej bez zarzutu: on jest wzorowym pracownikiem w ślusarskich warsztatach kolejowych i przełożeni wyrażają się z najwyższym uznaniem o jego obowiązkowości, Kaczmarkówna – uosobienie pogody i dobroci – robi najlepsze postępy w szkole pielęgniarskiej. Ich indywidualności wzajemnie się uzupełniają. Jej prosta, szczera, otwarta natura działa jak balsam na osobowość Jurka, bardziej skomplikowaną, pełną wątpliwości, zahamowań, niechętną do wynurzeń.

 Po wszystkich swoich niezliczonych zajęciach znajdują czas na lekturę. Jurek do późnej nocy rozczytuje się w dziełach Sienkiewicza, Prusa, Orzeszkowej. Kilkakrotnie czyta “Krzyżaków” i zna to dzieło niemal na pamięć. Najmilsze są dla niego chwile, kiedy dzieli się z Anną uwagami o książkach i wrażeniach z lektury.

 Obok literatury pięknej interesują Lisa zdobycze naukowe z przyrodoznastwa. Pogłębia swoje wiadomości z fizyki i chemii, ale najwięcej czasu poświęca technice. To jego zamiłowanie uwidoczniło się we wspaniałym opanowaniu techniki harcerskiej, która też poczesne miejsce zajęła w zajęciach jego drużyny i spowodowała, że w tym dziale osiągnęła ona pierwsze miejsce w Chorągwi. Toteż gdy w r. 1933 harcerstwo polskie we Francji zwróciło się do władz ZHP z prośbą o przysłanie dobrego instruktora dla tamtejszych letnich obozów harcerskich, wydelegowano Jurka, który przeszczepiał tam nasze formy obozowania. Okres ten zaliczał do najmilszych w swym życiu. Pisał do Anny, że wśród tamtejszych harcerzy polskich czuje się jak w najbliższej rodzinie.

 

 “ Odnajduję jakieś pokrewieństwo psychiczne z nimi i wszyscy są mi drodzy jak rodzeni bracia. Ich rodzice, to tak jak moi rodzice, ludzie ciężkiej pracy fizycznej, przeważnie górnicy. Język tych chłopców ubogi, biedny, podobny do tego, który ja wyniosłem z rodzinnego domu. Patrzę na ich otwarte, ufne twarze, na ich gorliwość w wykonywaniu poleceń, a przy tym jakąś niepewność rośliny przeszczepionej na obcą glebę i ogarnia mnie nieokreślone wzruszenie i dziwna tkliwość.”

 

 Po jego powrocie do kraju liczne listy z Francji wyrażały wdzięczność a zarazem prośby, by znów przyjechał na dalszy sezon harców do Francji.

Kronikarz załęskiej drużyny zapisał w grubej księdze, uznanej za najlepszą kronikę harcerską na Śląsku, pod datą 1 lipca 1934 r. : “Wielki dzień w historii harcerstwa załęskiego”. W tym dniu odbyły się zaślubiny harcmistrza Jerzego Lisa z Anną Kaczmarkówną. Wśród licznych gości brała w nich udział setka harcerzy i harcerek.

Były to prawdziwe harcerskie gody weselne wypełnione pieśnią i zabawą harcerską, dowcipnymi pokazami, tańcami i śpiewem, humorem i radością. Za rok tenże kronikarz zanotuje inne wydarzenie, które dzięki osobie Jurka doda blasku i znaczenia dziejom drużyny. Wydarzeniem tym jest jubileuszowy zlot Związku Harcerstwa Polskiego w Spale w roku 1935 dla uczczenia 25-lecia harcerstwa na ziemiach polskich. Zbiegną się tu harcerze       z całego kraju, zaprezentują swój dorobek i prężność organizacji. Kosztem bardzo skromnych środków, siłami własnymi postanowiono zbudować 25-tysięczne miasto młodzieży. Za totem zlotu obrano Żubra.

 Przed organizatorami zlotu w Spale stanął ogrom prac. Budowa pomieszczeń dla instytucji potrzebnych w tak wielkim zbiorowisku ludzkim i wszelkie roboty pionierskie należały do najtrudniejszych zadań. Komenda zlotu powierzyła je harcmistrzowi Jerzemu Lisowi. Przydzielono mu do pomocy 30 instruktorów, doświadczonych harcerzy, wybranych ze wszystkich chorągwi najlepszych saperów, pionierów, elektryków i mistrzów do wszystkiego. Było wśród nich wielu techników i inżynierów. Wobec takich podkomendnych Lis poczuł się nieswojo. Towarzysząca mu stale nieśmiałość wystawiona została na jeszcze jedną próbę. Wszyscy jednak bez wahania uznali jego przewodnictwo i podporządkowali się autorytetowi tego niepozornego robotnika-Ślązaka. Przydzielone do pracy drużyny harcerskie wykonywały pod kierownictwem Lisa i jego pomocników wyznaczone prace, współzawodniczyły w budowie dróg, ścieżek, w przerzucaniu mostków, kładek, w urządzaniu bram, ogrodzeń, dekoracji klombów, placów zbiórek, w budowie kuchni, magazynów, wodociągów, w przeprowadzeniu sieci telefonicznej i budowie centrali, pomieszczeń urzędu pocztowego, barów, jadalni, świetlic itd.

 Do najtrudniejszych zadań należało wybudowanie mostu przez Pilicę dla ruchu kołowego. Sztuki tej dokonał Jurek w rekordowo krótkim czasie. Ta spalska próba organizacyjna, jedna z największych, przed jaką postawiło Lisa harcerstwo, wypadła dla niego znakomicie. Sztuka obozownictwa i pionierskich robót na zlocie święciła prawdziwe triumfy. Nic też dziwnego, że szereg organizacji harcerstwa polskiego za granicą zgłosiło później do władz ZHP prośbę o przysłanie do nich instruktorów z Polski, którzy by wzbogacili formy działania harcerstwa wśród tamtejszej młodzieży. I tak na przykład harcerze z Francji pragnęli gościć u siebie przede wszystkim Jurka Lisa. Nie pozwala mu jednak na wyjazd wzrastająca liczba obowiązków.

 

Jurek zawsze odczuwał głód wiedzy i marzył o zdobyciu średniego wykształcenia. Nie było to rzeczą łatwą przy jego pracy zawodowej, społecznej i wobec obowiązków rodzinnych. Matura jednak w ówczesnych warunkach stanowiła podstawowy warunek awansu społecznego, była legitymacją ściśle wymaganą w wielu dziedzinach życia.

 Z właściwą sobie rzetelnością zabiera się do nauki. Zapisuje się na kursy wieczorowe przygotowujące uczniów w zakresie programu gimnazjum i liceum humanistycznego. Aby móc więcej czasu poświęcić nauce, rezygnuje z pracy ślusarza i obejmuje funkcję woźnego w Banku Rolnym. Przesiaduje wytrwale nad książkami. Światło w jego pokoju rzadko gaśnie przed godziną drugą w nocy. Jak wszędzie dotąd – w pracy zawodowej, w wojsku, w harcerstwie – tak i na kursach wyróżnia się i przoduje w nauce. Przenosi się z kolei do przedsiębiorstwa “Lignoza”, gdzie pracuje również kilku kursistów. Mogą sobie nawzajem pomagać w nauce. Egzamin dojrzałości składa z początkiem 1939 r. Zdobycie świadectwa maturalnego traktował jak jeszcze jedną próbę umiejętności i wytrwałości, na wzór prób harcerskich, których odbył już niemało. Była to jednak próba najdłużej trwająca i najtrudniejsza. Dała mu za to najwięcej satysfakcji. Odtąd mógł cały wolny czas poświęcić harcerstwu. Jako zastępca komendanta Chorągwi kierował nadal wydziałem obozów i referatem drużyn robotniczych.

 Zapraszany wielokrotnie przez harcerstwo polskie we Francji wyjeżdża tam w lipcu 1939 r., by jako instruktor pomagać w organizowaniu i prowadzeniu obozów harcerskich tamtejszej młodzieży polskiej. Dwoił się tam i troił instruując, doradzając i bezpośrednio prowadząc zgrupowanie obozów i kursów harcerskich.

 Intensywność harców i pogodę nastroju zakłócają tylko złowróżbne niepokoje wstrząsające Europą. Groźba konfliktu zbrojnego staje się coraz wyraźniejsza. Lis wie, że Śląsk w pierwszym rzędzie będzie terenem walk w razie ewentualnej napaści hitlerowskiej na Polskę. W takim groźnym momencie on powinien być, on musi być

tam, przy swoich. Zgłasza się do konsulatu polskiego i oświadcza, że chce natychmiast wracać do Polski.

Odradzają mu to, tłumacząc niemożliwość przejazdu przez Niemcy, gdzie trwa mobilizacja. Jurek nie dał jednak za wygraną. Postanowił okrążyć Niemcy od południa i drogą na Włochy, Jugosławię i Rumunię dostać się do Polski.

 Rusza w podróż kryjącą tysięczne trudności. Dzień i noc podąża ciągle naprzód, byle jak najprędzej zobaczyć żonę i dzieci, byle znaleźć się wśród druhów na Śląsku. Złe przeczucia przynaglały do pośpiechu. Pociągi wlokły się jak żółwie. Niecierpliwość wywoływała stan gorączkowy. Wreszcie w pierwszych dniach września przekroczył granicę polsko-rumuńską. Stanął na wschodnich krańcach ziemi polskiej. W tym czasie płonęła już nasz zachodnia granica. Armia hitlerowska przełamała opór polskich wojsk. Przerażona ludność opuszczała swoje siedziby uchodząc na wschód wszystkimi drogami i bezdrożami. Lis zmierzał w przeciwną stronę, szedł pod prąd. Niepokój o losy najbliższych dodawał sił jego utrudzonym nogom. W tej spiesznej, samotnej wędrówce przeciw fali uchodźców stanowił dziwne zjawisko. Wyrzuca sobie, że w tych gorących dla Śląska dniach nie było go wśród walczących.

 Im bardziej zbliżał się do linii frontu, tym większe budzi zdumienie swoim upartym dążeniem na zachód. Ten i ów rzuca na niego podejrzliwym okiem. Zdarzające się wypadki dywersji wyzwoliły ogólną psychozę nieufności i podejrzeń o szpiegostwo, o działanie na rzecz wroga. Ofiarą jej stał się również Lis. Ktoś wskazując na niego krzyknął: - S z p i e g ! Wrogim kołem otoczono Jurka. Kilkanaście rąk popchnęło go w stronę przeciągającego oddziału wojskowego. Życie Lisa na własnej ziemi zawisło na włosku. Oficer legitymujący wędrowca okazał się jednak człowiekiem rozsądnym, zrównoważonym i nie ulegającym sugestiom. Wysłuchał krótkiej jego relacji i nabrał przekonania o uczciwości zatrzymanego, a gdy zobaczył pod cywilnym ubraniem koszulkę harcerską, przyjaźniej popatrzył na niego i życzył szczęśliwej dalszej drogi. W podobnie przykrych i niebezpiecznych sytuacjach znalazł się jeszcze dwukrotnie. Ostatnie, a trzecie z rzędu przejście wyglądało najgroźniej. Było to w Tarnowie, gdzie go aresztowano i w tej ogólnej gorączce nikt nie chciał poważnie traktować jego wyjaśnień.

 Szczęśliwym trafem znalazł się w tym tumulcie pracownik tarnowskiego oddziału “Lignozy”, znajomy Lisa z Katowic, Wilhelm Sośnierz. Wyjaśnił, kim jest podejrzany, zaświadczył, że to pracownik “Lignozy” w Katowicach i wyratował go z groźnej opresji. Wobec tych wszystkich przejść, wobec bezładu i paniki Lis zawraca i dzieli dolę tysięcznych rzesz uchodźczych. Przyłącza się do dwóch mężczyzn, wędrują teraz razem. Sądzą, że we trójkę łatwiej stawić czoła przeciwnościom. W pewnej miejscowości niedaleko Lwowa osaczyli ich uzbrojeni nacjonaliści ukraińscy i prowadzili do sąsiedniej wsi. Próbują uciekać, w czasie tej ucieczki ginie od kuli jeden z przygodnych towarzyszy Jurka. Przed Lwowem jeszcze przeżyli groźny nalot bombowców niemieckich. Nie czekając na rozstrzygnięcie losów wojny, Lis decyduje się znowu wrócić w rodzinne strony. Tym razem nie spotyka już tego rwącego potoku żywej masy ludzkiej, jak przed kilkunastu dniami. Przedziera się przez linię chwiejnego frontu. Świadomość, że za kilka dni znajdzie się w zaciszu domu i rodziny, łagodzi gorycz patrioty na widok butnego najeźdźcy. Ten odcinek drogi też nie jest dla niego łaskawy. Oto zatrzymuje go jakiś patrol niemiecki, przeprowadza rewizję osobistą i właśnie koszulka harcerska, która niedawno ratowała harcmistrza, jest teraz na odmianę jego oskarżycielem. Kończy się na ostrzeżeniu, ale Lis nauczony doświadczeniem przekrada się dalej na Śląsk bocznymi drogami. W ostatnim dniu września 1939 r. zapukał do swego mieszkania w Załężu. Radość

żony i dwojga dzieci, czteroletniego syna Mariana oraz trzyletniej Janiny, nagrodziły trudy zmizerowanego wędrowca. Od Anny dopiero dowiedział się o przebiegu obrony Śląska i udziale w niej harcerzy.

 Jeszcze przed rozpoczęciem wojny, przed pierwszym września, uzbrojone oddziały Freikorpusu napadły na wiele przygranicznych miejscowości, jak Ruda, Orzegów, Godula, Nowy Bytom, Zgoda, Chropaczów, Łagiewniki, Chorzów, Szarlej, Piekary, Kamień, Dąrówka, Brzozowice, Brzeziny Śląskie i wszędzie powstańcy staczali z nimi ciężkie walki, w których harcerze i harcerki pełnili służbę pomocniczą jako łącznicy, kurierzy, sanitariusze. Starsi druhowie z bronią w ręku walczyli u boku powstańców. Kiedy nieliczne oddziały polskiego wojska wycofały się, a miejscowi Niemcy i ich zaprzańscy sympatycy zaczęli podnosić głowy, wówczas to powstańcy, a razem z nimi harcerze postanowili bronić przed wejściem wroga na ziemię śląską. Stoczono krwawe walki w wielu miejscach m.in. W Siemianowicach, Łagiewnikach, Michałkowicach, Rudzie Śląskiej, Mikołowie, Wyrach.

 Do Katowic ściągali harcerze z różnych okolic Górnego Śląska. Gdy nadciągnęły oddziały regularnej armii niemieckiej, najuporczywiej bronili się Polacy w Domu Powstańca przy ul. Matejki, w Ośrodku Wychowania Fizycznego przy ul. Raciborskiej, w Rynku, a wszędzie tam byli harcerze. By bronić wstępu do miasta od strony Brynowa, harcerze uformowani w kompanię obsadzili południową linię Parku Kościuszki. Obsadzili też wieżę spadochronową w parku oraz drugą drewnianą wieżę obserwacyjną. Było to zadanie na miarę dywizji wojska, a tymczasem przeciw świetnie wyposażonemu Wermachtowi stanął oddział harcerzy i harcerek, uzbrojony tylko        w zwykłe karabiny i kilka erkaemów. Nie mogli oni oczywiście powstrzymać nadciągających oddziałów, ale opóźnili znacznie ich wkroczenie do Katowic. Kompania harcerska została wybita niemal doszczętnie. Część niedobitków rozstrzelano w Rynku. Na wieży zginęli wszyscy i to nie tylko harcerze, ale i harcerki, które przez cały czas walki dostarczały załodze amunicję aż na górną platformę wieży. Byli tam i załęscy druhowie.

 Lis przekonał się szybko, że okupant hitlerowski nie zapewni ani jemu, ani ludności polskiej spokojnego azylu na ziemi śląskiej. Brutalne niszczenie wszystkiego co polskie, zorganizowana dywersja polityczna, świadczyły, że i on jako znany działacz harcerski może wkrótce paść ofiarą represji gestapo. Czy mógłby teraz korzystać tylko                 z zacisza domowego, zamknąć oczy i uszy na wszystko co wstrząsa światem, co dzieje się dookoła ?

 Myśl tę z miejsca odrzuca. Jego przekonania, aktywny patriotyzm, żywiołowa natura i pasja działania społecznego sprawiają, że nie potrafi patrzeć obojętnie na krzywdy ludności polskiej wyrządzane jej przez okupanta, na tragedie całych rodzin stojących uparcie przy polskości. Wybiera formę czynnego protestu i walki. Pragnie uzyskać pracę

dla większej swobody ruchów i maskowania działalności podziemnej. Nawiązuje kontakt z komendantem konspiracyjnej Śląskiej Chorągwi Harcerzy – Józefem Pukowcem, z którym jeszcze przed wybuchem wojny omawiał warunki działania harcerstwa pod ewentualną okupacją.

 Starania o pracę pozostają bez rezultatu, gdyż zatrudniano tylko tych, którzy zgłosili się przed 15 września. Niewesoło więc przedstawiała się strona materialna rodziny. Żona, jako Polka, nie otrzymała pracy w swoim zawodzie pielęgniarki. Po długich staraniach przyjęto ją na pocztę w charakterze listonosza z wynagrodzeniem niewystarczającym na utrzymanie czteroosobowej rodziny.

 Lis bywa coraz częściej w Ligocie, gdzie mieszka Józef Pókowiec, który wtajemnicza go w założenia i strukturę konspiracji harcerskiej. Tajne harcerstwo, najogólniej mówiąc, działa na dwóch poziomach: służby czynnej, skupiającej starszych chłopców i służby pomocniczej, w której biorą udział młodsi harcerze. Kierunek działalności harcerstwa określały: przeciwdziałanie akcji germanizacyjnej, pomoc rodzinom poległych w walce z okupantem, opieka nad więźniami, jeńcami, uciekinierami chroniącymi się przed prześladowaniem wroga, podtrzymywanie ducha polskiego i bojowej postawy społeczeństwa, redagowanie, powielanie i kolportowanie tajnych gazetek i ulotek. W powyższych akcjach na równi z harcerzami biorą udział harcerki. Wyróżniają się szczególnie w pracach opiekuńczych i wychowawczych, dobrze spisują się jako kolporterki i łączniczki. Roztaczają opiekę nad rodzinami powstańców pozbawionych przez Niemców środków do życia. Pracą harcerek kierowały m.in. Adela Korczyńska i

Anna Morkisz. Organizatorzy tajnego harcerstwa, licząc na szybkie zakończenie wojny, zbyt szeroko rozbudowali podziemne szeregi. Sieć tajnych piątek pokryła cały Górny Śląsk. Jedynie Józef Pukowiec nie wróżył rychłego końca wojny i przeciwny był zbyt pochopnemu tworzeniu nowych komórek organizacyjnych. Podkreślał, że na terenie o tak skomplikowanych stosunkach narodowościowych i tak podminowanym dywersją, należy zachować najdalej posuniętą ostrożność.

 Nie wszystko w działalności konspiracyjnej ruchu harcerskiego jest już dokładnie wyświetlone. Harcerstwo podziemne na Śląsku zachowało ciągłość organizacyjną i autonomię przez cały okres okupacji, ale praktyczne wymogi konspiracji, trudności w komunikowaniu się, represje okupanta spowodowały z czasem, że mimo swojej odrębności organizacja jako całość stała się rodzajem zaplecza, rezerwy kadrowej ugrupowań o charakterze politycznym i wojskowym, czasem zresztą tworząc nawet podstawowy ich trzon. Udział w harcerstwie przestał być wyłącznie beztroską przygodą, formą wyłącznie kształcenia osobowości, wychowania społecznego, stał się natomiast pełnym ogromnego ryzyka manifestowaniem samopomocy Polaków, wstępnym etapem wtajemniczenia   w różne formy ruchu oporu.

 Na początku października 1939 r. Józef Korol utworzył w Chorzowie Polską Organizację Partyzancką. Wkrótce komórki POP powstały również w innych miastach śląskich i organizacja długo działała samodzielnie, mimo że w roku 1940 podporządkowała się formalnie Siłom Zbrojnym Polski. Scalano jednak zazwyczaj tylko dowództwa, pozostawiając nadal w terenie różnorodność ugrupowań konspiracyjnych.Utrudniało to orientację władzom okupacyjnym w ruchu podziemnym i w razie wsypy chroniło zawsze część ogniw przed aresztowaniem.

 Poprzez kontakty osobiste trafia również do POP Jerzy Lis. W pierwszych miesiącach okupacji takim bardziej znanym terenem rekrutacji nowych członków ruchu oporu były pomieszczenia biura pośrednictwa pracy, gdzie bezrobotni Polacy musieli się rejestrować. Komendantem miejskim POP w Katowicach został harcerz M. Skorupa, natomiast Lis kierował pewien czas organizacją dzielnicową w Załężu. W Mysłowicach komórką POP kierował Bronisław Pukowiec. Pierwsze masowe aresztowania wśród działającej konspiracji na Śląsku dotyczyły właśnie POP ( kwiecień i maj 1940 r. ).

 Okręg śląski SZP podlegał bezpośrednio Krakowowi pod względem organizacyjnym. Łączność najczęściej utrzymywano przy pomocy maszynistów prowadzących na trasie parowozy. Wewnętrznie teren Śląska podzielono na pięć tzw. Inspekcji: Katowice, Opole, Rybnik, Cieszyn i Bielsko. Organizatorzy SZP oparli swoją kadrę kierowniczą na wojskowych i działaczach społecznych znanych jeszcze sprzed wojny. Stawiając sobie cele wojskowo-dywersyjne chętnie również sięgali po współpracę harcerzy.

 W organizację konspiracji na podległym mu terenie Lis wprzągł cały talent organizatorski. Sieć piątek umiejętnie powiązał nićmi łączników, dobierając ostrożnie ludzi do całej akcji. Piątki zbliżone z sobą terenowo organizował w plutony. I tak każda drużyna, każdy obóz kierowany niegdyś przez niego przedstawiały wzorowy porządek, ład – tak i teraz wszystko miało cechy planowego działania. Jurek dobrze panuje nad głównymi ogniwami całej akcji. Jest jak zawsze czujny, ruchliwy, umie trafnie ocenić przydatność ludzi. Zjawia się niespodziewanie w różnych punktach kontaktowych, by udzielić instrukcji i zbadać stan żywotności komórek organizacyjnych i ich funkcjonowanie.

 Z Józefem Pukowcem omawia szczegółowo plany dalszych etapów pracy. Dołącza się do nich czasem również inspektor Sił Zbrojnych Polski Józef Skrzek, by przekazać harcerstwu instrukcje ze strony władz wojskowych oraz naradzić się w sprawie aktualnych zadań i perspektyw rozwoju obydwu organizacji.

 Wszyscy trzej zgadzają się na przyjęty już i działający system piątek i uformowanych z nich plutonów. Uważają też, że należy dążyć do stopniowego scalenia powstałych niezależnie niezależnie od siebie organizacji konspiracyjnych działających na terenie Śląska ( Siły Zbrojne Polski, Polska Organizacja Powstańcza, Polska Obrona Obywatelska, “Racławice”, Tajna Organizacja Narodowa i in.). Jeden ośrodek dyspozycyjny będzie mógł sprawniej kierować jednostkami terenowymi i koordynować ich działanie. Działania konspiracyjnego nie można oceniać z punktu widzenia wyników w warunkach legalnych. Najwięcej starań przecież wymagała praca organizacyjna, polityczna, utrzymanie możliwie stałych kontaktów, ciągłości informacji, propagandy. Dywersja czy zamachy zbrojne to rzadsze z natury rzeczy wypadki. Ta praca przechodziła okresy zastoju i ożywienia (ograniczona możliwość doboru ludzi, wpadki), nie wszystkie organizacje działały też jednakowo czynnie. Rozmaitość grup konspiracyjnych odbijała też niejednolitość ich założeń politycznych. Na przykład organizacja “Orzeł Biały” stanowiła kontynuację polityczną sanacji, rządzącego obozu przed wojną. “TON reprezentowała czysto nacjonalistyczne polskie poglądy, podczas gdy w szeregi “”Racławic” i POP mogli być przyjmowani również socjaliści i komuniści” - twierdzi opinia dokumentu niemieckiego cytowana w książce K. Popiołka “Śląsk w oczach okupanta”. Był wspólny wróg, ale były różnice celów i form walki.

 Trudności bytowe w rodzinie zmuszają Lisa do ponowienia starań o pracę. Po dziesięciu miesiącach bezrobocia otrzymuje w sierpniu 1940 r. Zatrudnienie na kolei. Z zarobków potrącają mu 15% jako Polakowi. Praca poprawiła jego warunki, a zarazem dała większą swobodę poruszania się po wyznaczonym mu terenie. Latem 1940 r. dużo wysiłku zajęło podtrzymywanie na duchu tych wszystkich, którzy na skutek upadku Francji załamali się tracąc wiarę w możliwość zwycięstwa nad Niemcami Hitlera. Krząta się około uzupełnienia szeregów przerzedzanych stale wywożeniem na przymusowe roboty do Niemiec. Była to również forma ucieczki, ukrycia się przed gestapo, jeśli komuś groziło aresztowanie. Los ten spotkał między innymi najmłodszego brata Lisa, Teodora, który był jego prawą ręką w pracy konspiracyjnej. Sporadyczne aresztowania, jakie przeprowadzono już w r. 1939 i w pierwszej połowie 1940 r. - powtarzają się teraz coraz częściej. Zbytnio rozbudowana organizacja nie mogła nie zwrócić uwagi hitlerowskich organów bezpieczeństwa. Do organizacji podległej Lisowi przedostał się w 1940 r. konfident gestapo Wiktor Grolik. Ponieważ znany on był przed wojną z antyniemieckiego nastawienia, nie budził początkowo niczyich podejrzeń. Pierwsze zastrzeżenia wynikły stąd, że Grolik mimo swojej przeszłości nie był prześladowany przez Niemców, a nawet załatwił niektórym ludziom pewne sprawy w urzędach niemieckich. Powiadomiony o tym Jerzy Lis polecił śledzić Grolika. Stwierdzono, że odwiedza on gmach gestapo w Katowicach. Lis się przeraził, bo Grolik znał wielu ludzi i wiedział dużo o konspiracji. Konspiracyjny sąd wojenny skazał wówczas Grolika na karę śmierci. Wyrok miano wykonać w Sosnowcu, dokąd otrzymał polecenie wyjazdu, ale on jakby to przeczuł, zerwał kontakt z organizacją. Zresztą wkrótce potem nastąpiły masowe aresztowania i  w powstałym zamieszaniu łatwo było zatrzeć za sobą ślady. O tak wczesnym zdemaskowaniu Grolika z końcem 1940 r. mówiło po wojnie kilku współpracowników konspiracyjnych Lisa. Jest znamienne dla warunków konspiracji i nie całkiem wyjaśnione, że Grolik jeszcze nieraz mógł wystąpić na scenie śląskiego ruchu oporu w podobnej zdradzieckiej roli.

 18 grudnia 1940 roku aresztowano naraz kilkuset harcerzy i członków SZP. Był to pierwszy wielki cios zadany tajnemu harcerstwu, zwłaszcza że wśród aresztowanych znalazł się jego komendant Józef Pukowiec.

 Lis przygotowany jest na to, że jego również aresztują. I nie myli się, bo oto policja przyszła do domu rodziców pytać o adres syna we Francji. Hitlerowcy pomylili dwu młodych Lisów: Teodora, wywiezionego niedawno do Francji na roboty, wzięli za czołowego działacza harcerskiego, którego zamierzali aresztować. W domu podano im francuski adres Teodora. W kilka dni później 24 grudnia 1940 r. wypowiedziano Jurkowi pracę na kolei jako zatwardziałemu Polakowi, który odrzucił wnioski o podpisanie Volkslisty. W tym samym dniu do mieszkania jego rodziców w Załężu zapukał niespodziewany gość. Był nim Teodor. Ucieszyła się cała rodzina z powrotu najmłodszego z pięciu synów. Wyjaśnił, że aresztowano go przed kilku dniami we Francji, a następnie zwolniono. Wyraźna pomyłka. Nie chciał powiedzieć całej prawdy, by nie powiększać zmartwienia dostatecznie już stroskanych rodziców. Następnego dnia rankiem ostrzegł mieszkającego opodal z rodziną Jurka, żeby uciekał, ukrył się jak najprędzej, ponieważ z pytań przesłuchujących zorientował się, że polują właśnie na niego. Jurek nie zamierzał opuszczać Śląska, praca konspiracyjna wymagała jego obecności. Dwa dni świąt minęły spokojnie. 28 grudnia przyszli po niego gestapowcy w cywilu, ale Jurek już wcześniej przeniósł się do teściów.

 Rozpoczyna się teraz okres tułaczki, ukrywania się po różnych miejscowościach Śląska. Stara się niezbyt długo przebywać w jednym miejscu. Schronienia udzielają mu chętnie i ofiarnie koledzy, druhowie, krewni, a nawet zupełnie obcy ludzie. Zamieszkał  najpierw w Kochłowicach, później u siostry Agnieszki w Chorzowie, to znów          w Piotrowicach, w Katowicach u Rotmanowej, w Nowej Wsi, u swego wujka w Zabrzu, u Hadamików w Dąbrówce Małej.

  Skończył się okres żywiołowości i względnego spokoju w rozwoju podziemnego ruchu harcerskiego. Organizacja SZP po stratach z końca 1940 r. praktycznie już się nie podniosła. Ponowne ożywienie działalności konspiracyjnej nastąpiło w 1941 r. Nowe kierownictwo okręgu, przystępując do pracy organizacyjnej w ruchu oporu, zaczęło odtąd używać nazwy Związek Walki Zbrojnej, który rozciągał swoje agendy z Generalnej Guberni na Śląsk. Po Pukowcu członkiem komendy tajnego harcerstwa na Śląsku, już w ramach ZWZ został m.in. Dr Bolesław Wiechuła, Stuchlik i Emil Jędrzejczyk. Ostatnim komendantem podziemnego ZHP był Wojciech Niederliński. Dla chorągwi śląskiej przyjęto kryptonim “Barbara”, dla całego harcerstwa polskiego przyjęła się wówczas nazwa Szare Szeregi.

 Bezpośredni kontakt z centrum polskiego ruchu oporu w GG umożliwia większe zespolenie wysiłków i organizacji stworzonych przez patriotów śląskich. Lepiej zaczyna działać informacja, propaganda, wiadomości wywiadowcze o potencjale wojskowym przemysłu śląskiego częściej trafiają odpowiednimi kanałami do sztabów alianckich. Napaść Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki aktywizuje także w większym stopniu ugrupowania lewicowe konspiracji. Chociaż dekonspiracja hamuje Lisowi swobodę ruchów, nie ustaje w pracy podziemnej, oddaje się jej jeszcze żarliwiej niż dotąd. Uwagę swoją skupia przede wszystkim na odcinku wojskowym: służba informacyjna, wywiadowcza, sabotaż, magazynowanie broni, przerzuty wojskowe za granicę, podtrzymywanie bojowej postawy społeczeństwa, przygotowanie planów ewentualnego zbrojnego powstania, mobilizowanie sił do akcji z bronią w ręku – to główne kierunki jego planowej roboty. Lis współdziała przy tym nadal ze Skrzekiem jako kierownikiem centralnego rejonu ZWZ na Śląsku. Cała ta działalność mogła się oprzeć tylko na ludziach odważnych, trzeźwych i ofiarnych, reprezentujących wysokie poczucie patriotyzmu i przekonanie o celowości walki z okupantem. Takimi cechami odznaczali się wychowankowie Lisa. Na nich głównie opiera swoją pracę konspiracyjną. Tak więc jedna z jego pierwszych akcji sabotażowych w r. 1941 uwieńczona została pełnym powodzeniem. Było to wykolejenie pociągu z transportem wojennym przez rozkręcenie szyn niedaleko kopalni Kleofas. Dalsze tego rodzaju akcje przebiegają najsprawniej w rejonie Lisa. Gestapo wiedziało, że jednym z czołowych działaczy podziemia śląskiego jest Jerzy Lis, dlatego poszukiwano go na całym terenie Śląska. On jednak nie zważa na grożące mu niebezpieczeństwo, nie przerywa swojej misji. Po każdej “wsypie” i większych lub mniejszych aresztowaniach wiąże na nowo porwaną sieć organizacyjną, wypełnia luki w szeregach konspiratorów i czuwa z ukrycia nad całością sprawy.

 Na początku 1942 r. przekształcono ZWZ na AK. Zwierzchnikiem Lisa był teraz Wacław Stacherski jako następca Skrzeka w inspektoracie katowickim. W połowie 1942 r. Niemcy przeprowadzili kolejne liczne aresztowania wśród śląskiego ruchu podziemnego. Ta akcja okupanta poważnie sparaliżowała trzy spośród czterech inspektoratów Armii Krajowej: Sosnowiec, Katowice, Bielsko. Nowym komendantem AK na Śląsku został płk Zagórowski, następnie płk Zygmunt Walter Janke. Mimo terroru policyjnego i ciężkich strat w ludziach, warunki działania konspiracji zaczęły się polepszać, bo coraz wyraźniej zmieniało się nastawienie ludności. Jeśli początkowo Polacy byli oszołomieni i przybici zwycięstwami Niemiec, to szczególnie od klęski armii Paulusa pod Stalingradem zimą 1943 zaczęły się mnożyć napisy na murach z pogróżkami i kpinami pod adresem władz niemieckich, zaczęto też coraz powszechniej, mimo zakazu, używać publicznie języka polskiego. Obok dziedzin i spraw odgórnie ustalonych i zaplanowanych Lis rozpoczął na swoim terenie nową formę dywersji. Było nią rozwinięcie szerokiej sieci korespondencyjnej z tymi, którzy wbrew swej woli zaciągnięci zostali do służby w wojsku niemieckim. Listy

pisane do Ślązaków przymusowo wcielonych do armii wroga miały ich krzepić i podtrzymywać w nich ducha polskiego. Największą przedsiębiorczość w tej dziedzinie wykazali harcerze wychowani w drużynie załęskiej. Wystarczy dla przykładu podać, że jeden tylko jej wychowanek, druh Michał Cubert, który przebywał na robotach w Generalnym Gubernatorstwie w Grębowie koło Tarnobrzega, napisał takich listów w r. 1942 – 409, w r. 1943 – 489, od stycznia do 30 czerwca 1944, tj. do czasu wkroczenia Czerwonej Armii – 214. A tymczasem do domu Lisa zaglądał coraz większy niedostatek. Żona jest nadal listonoszką z bardzo mizernym wynagrodzeniem. Mimo tego w porozumieniu z naczelnikiem urzędu pocztowego w Załężu zorganizowała akcję wysyłek paczek dla więźniów obozu w Oświęcimiu. Pomagali jej w tym znajomi. Adresów dostarczały harcerki uczestniczące w tajnej działalności charytatywnej. Stała czujność, niepewność jutra, przenoszenie się z miejsca na miejsce, tęsknota za rodziną szarpie nerwy tułacza. Ryzykuje i od czasu do czasu wkradnie się nocą do domu. Niekiedy znów Anna wybiera się w pobliże miejsca zamieszkania męża, by mógł chociaż z okna zobaczyć dzieci, bowiem względy konspiracyjne nie pozwalają zetknąć ich bezpośrednio. Przyjaciele Lisa, widząc ryzyko dalszego jego pozostawania na Śląsku, radzą mu przenieść się do Generalnej Guberni, a niektórzy sugerują nawet wyjazd za granicę.

Przygotowują mu “lewe” papiery na fałszywe nazwisko. Załężanin Paweł Cubert, pracujący jako maszynista kolejowy na linii łączącej Śląsk z GG, podjął się przewieźć go na lokomotywie w charakterze palacza. Gorąco poparła te propozycje żona, coraz bardziej zaniepokojona o losy tropionego męża. Jurek uważał jednak, że byłaby to dezercja. Na dalsze nalegania odpowiedział bardzo zdecydowanie: - Ja tu muszę zostać. A gdyby nawet przyszło mi zginąć, to trudno, Polska bez ofiar nigdy nie powstanie. Zmieniając coraz częściej miejsce pobytu, by mylić swoich prześladowców, trafił w r. 1943 na przytulne poddasze mieszkania Hadamików w Dąbrówce Małej. Czuł się tu jakoś bezpiecznie. Położenie Dąbrówki Małej sprzyjało jego działalności.

Znowu rozwinął żywszą działalność, zebrał sporo materiału wywiadowczego, opracował instrukcje dla oddziałów partyzanckich. Zmobilizował nowe plutony, kierował sabotażem. Mimo przestróg ze strony przyjaciół wychodził do punktów spotkań, gdzie dowiadywał się o stanie organizacji i dawał dyspozycje łącznikom.

 W r. 1944 znowu na tym terenie daje o sobie znać zdradziecka działalność Grolika. Razem z gestapo przygotował on zasadzkę w celu aresztowania komendanta śląskiego okręgu AK Jankiego. 20 marca wpada w nią Stacherski, kierownik inspektoratu katowickiego. Stacherski ginie potem w Oświęcimiu.

 Z nazwiskiem Grolika łączy się także ostatnia wielka prowokacja gestapo zakończona rozbiciem władz śląskiego obwodu Polskiej Partii Robotniczej. Mianowicie na polecenie gestapo Wiktor Grolik razem z doświadczonymi konfidentami Pawłem Ulczokiem i Gerardem Kampertem nawiązali kontakt z przedstawicielami PPR, deklarując współpracę rzekomo w imieniu dużego oddziału AK. Potrafili udowodnić swoje pełnomocnictwo i zawierzono im. Kiedy rozszyfrowali wystarczającą liczbę tajemnic konspiracyjnych, do akcji wkroczyło gestapo. Tragedia komunistów była tym większa, że działo się to zaledwie kilka miesięcy przed wyzwoleniem.

 29. kwietnia 1944 r. Lis udał się do Katowic, spotkał się z niektórymi druhami, podkomendnymi, odwiedził znajomych, u których ukrywał się w ubiegłych latach, zaszedł do brata. Dzień ten spędził wyjątkowo ruchliwie i pożytecznie dla sprawy. Niechętnie wracał do swojej kryjówki.  1 maja 1944 r. odwiedziła go żona w jego samotni         w Dąbrówce Małej. Wieczorem przyszli też trzej koledzy. Opowiadali, że hitlerowcy wobec niepowodzeń na froncie wzmogli czujność i zachowują się jak podrażnione gniazdo os. Jurek jednak pozostał niewzruszony w swym postanowieniu wytrwania na posterunku.5 maja przed domem w Załężu, gdzie mieszkała Anna Lisowa, zatrzymało się auto.  Do mieszkania weszli dwaj gestapowcy, aresztowali Annę i zabrali ją do Katowic. Ledwie zaczęto przesłuchanie, wpadł inny gestapowiec i zawołał od progu, że zeznanie Lisowej jest już niepotrzebne.

 Nie wiedziała, czemu należy przypisać taki obrót rzeczy. Zwolniono ją i przed wieczorem wróciła do domu. Opanowały ją najgorsze przeczucia. Wieczorem przybiegła przyjaciółka z wiadomością, że Lis został aresztowany w Dąbrówce i wywieziono go do więzienia w Mysłowicach. Nieco później przyszła nieznajoma kobieta i nie podając swojego nazwiska wręczyła Annie gryps od męża, w którym donosił, że aresztowano go 5 maja o godzinie jedenastej. Lisa osadzono w pojedyńczej celi, poddano najokrutniejszym torturom w czasie kolejnych przesłuchań. Znosił dzielnie wszystkie męki. Wiadomości o jego doli więziennej przedostawały się czasem na zewnątrz mysłowickiego więzienia. Najbliżsi dowiadywali się o zadawanych mu okropnych mękach, o tym, że ma odbite nerki, wybite zęby, pokaleczone palce. Niczego ze znanych akcji nie wyjawił, nie podał żadnego nazwiska.

 Gdy skończyły się przesłuchania, Lis uspokaja się, opanowuje tok swego myślenia. Jeśli wyrokiem sądów hitlerowskich będzie musiał złożyć największą ofiarę swojej Ojczyźnie – ofiarę z młodego życia – uczyni to z całym spokojem. W dziesiątą rocznicę ślubu 1 lipca 1944 r. pisze do Anny:

 

 

Burza dziejowa huczy wokoło

Na wrogu się mści bez litości

I już z daleka jutrzenka świta

I słychać dzwony wolności.

 

 

 List ten przyniosła Annie Lisowej nieznana kobieta, harcerka, jedna z wielu anonimowych działaczek

konspiracyjnych. Nastąpiły długie tygodnie oczekiwania na dalsze wiadomości. Po ich upływie zamiast upragnionego listu zjawił się policjant i zabrał Annę do Komendy Policji w Katowicach. Tutaj odczytano jej:

“Jerzy Lis za przygotowanie zdrady państwa w latach 1940 – 1944 skazany został na śmierć. Wyrok wykonano.”

 Po tygodniu przyszło zawiadomienie z Oświęcimia o śmierci Jurka w tamtejszym obozie koncentracyjnym w dniu 24 sierpnia 1944 r. Rozstrzelany został pod ścianą śmierci jedenastego bloku. O okolicznościach skazania Lisa opowiedział były więzień obozu oświęcimskiego Franciszek Lukasek, aresztowany wcześniej za udział w harcerskim ruchu oporu:

 “W czasie mego pobytu w bloku nr 11 przeżyłem wiele tzw. Standgerichtów. Była to farsa sądu o następującym przebiegu. Do naszych cel przybywał esesman zwany“aniołkiem śmierci”. Odczytywał on nazwiska więźniów, którzy w danym dniu mieli stanąć przed Standgerichtem. Przeciętnie sądy takie odbywały się raz na miesiąc, a podsądnych było 150 do 250. “Sąd” składał się z około 5 gestapowców i urzędował w izbie “Schreibera” bloku 11. Oskarżonych wzywano pojedyńczo przed “sąd” i po formalnym stwierdzeniu personaliów rzucano zdawkowo pytanie o przynależność konspiracyjną. Bez względu na odpowiedź oskarżonego padała komenda “Hof ”. Oskarżony nie wracał już do celi, czekał na podwórzu, skąd skazanych na śmierć zabierały samochody do komór gazowych. Uczestnikiem jednego z transportów przybyłych rano z Mysłowic na blok 11, by stanąć przed Standgerichtem, był Jerzy Lis. Kilka minut przed jego pójściem na Standgericht, a zarazem kilka godzin przed jego śmiercią, rozmawiałem z nim. Poszczególnych elementów rozmowy dziś nie sposób mi odtworzyć, ale stwierdzić mogę, że Jurek odważnie szedł na śmierć świadomy należycie spełnionego obowiązku i przekonany, iż wiernie służył Ojczyźnie.”

 

 

 

Koniec

 

 

 

 

 

 

O autorze ( “Harcerze wierni do ostatka” )

 

JÓZEF KRET - był Rzeszowianinem, urodził się w Staromieściu w roku 1896. Studia wyższe ( geografię, historię i psychologię ) ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ze Śląskiem zetknął się po raz pierwszy w 1919 roku, gdy w trakcie działań wojennych znalazł się na Cieszyńskiem. Zdumiony wysoką kulturą i dynamiką miejscowego życia uznał Śląsk Cieszyński za idealny teren dla pracy społecznej. Taki był początek związków Józefa Kreta ze Śląskiem. Wielki propagator Uniwersytetów Ludowych. W 1937 roku zorganizował i prowadził do wybuchu wojny Uniwersytet Ludowy w Górkach Wielkich, pow. Cieszyn. Na Śląsk przybył na stałe     w roku 1933, podejmując w Katowicach, w Wydziale Oświecenia Publicznego pracę instruktora, a następnie wizytatora wychowania fizycznego i harcerstwa. Okres ten to czas prowadzonej na szeroką skalę pracy repolonizacyjnej na Śląsku.

 Józek Kret był jednym z pierwszych harcerzy polskich, przyrzeczenie złożył na ręce Andrzeja Małkowskiego już w 1911 roku. Miał też ogromne doświadczenie organizacyjne, zasięgiem swej działalności obejmował różne regiony Polski, prowadził także kursy harcerskie w ośrodkach polonijnych w USA, Czechosłowacji, Niemczech, Belgii i Francji.

 Wśród nauczycieli ul. Znajdowali się także inni harcerze: Zofia Hoszowska – Kretowa, wieloletnia komendantka Chorągwi Śląskiej, Józef Skrzek i inni. W Górkach

Wielkich mieszkała zupełnie “uharcerzona” Zofia Kossak, a w Skoczowie Gustaw Morcinek. I to był najbliższy krąg przyjaciół Józefa Kreta i Uniwersytetu Ludowego.

 Morcinek był Kretem zupełnie zauroczony, pisał o nim, że jest to postać “entuzjasty”, szlachetnego harcerza, pedagoga-cudotwórcy, który umiał z prymitywu chłopskiego wyczarować fantastycznych społeczników”. Już wtedy nazywano Józefa Kreta drugim Korczakiem. Nic więc dziwnego, że do swego niezwykłego przyjaciela przywoził Morcinek gości z całej Polski. W ten sposób odwiedzili prowadzoną przez Kreta placówkę Stanisław Piętak, Jerzy Cierniak, Leon Kruczkowski, Jan Wiktor, a także Maria Dąbrowska i Jadwiga Ackerman. Przyciągał także Józef Kret wielu wybitnych Cieszyniaków: odwiedzał go słynny chłop – bibliofil Jan Wantuła z Ustronia, z Istebnej

( Andziołówki ) przyjeżdżał znany malarz Jan Wałach, bywał także nieoceniony Ludwik Brożek. Bo Kret posiadał dar zdobywania przyjaciół. Końcowym – rzec by można – efektem Morcinkowej fascynacji było podjęcie przez niego zajęć w placówce prowadzonej przez Kreta. W roku szkolnym 1938/39 objął pisarz wykłady na Uniwersytecie Ludowym w Nierodzimiu. Był to czas coraz bliższej zażyłości Morcinka i Kreta, bo oto żył pisarz obok jakby własnej kreacji literackiej, człowieka, który wierzył, że “ludzie są dobrzy”, człowieka , w którym nie było cienia nienawiści, złośliwości. Tak liczne w pisarstwie Morcinka motywy harcerskie zawdzięczamy właśnie Józefowi Kretowi.

 Na Śląsku Cieszyńskim przebywał Kret aż do wybuchu wojny, przewinęły się w tamtych latach przez jego UL - dziesiątki instruktorów harcerskich, poznał też blisko i serdecznie wówczas wszystkich śląskich działaczy harcerskich, którym miał w przyszłości poświęcić swą książkę o harcerzach.  1 września 1939 r. musiał Józef Kret uciekać ze Śląska – szukało go gestapo. Schronił się w rodzinnej Rzeszowszczyźnie, gdzie organizował Szare Szeregi i tajne nauczanie. Aresztowany w maju 1941 roku, m.in. za swą działalność na Śląsku, trafił do Oświęcimia, do “Karnej kompanii”, którą przetrwał jako jeden z niewielu ludzi. Ale nawet tam, w “kamiennym świecie” pozostał Kret sobą. Wyszukiwał najsłabszych, wspierał zwłaszcza młodzież, organizował coś na kształt konspiracyjnego Uniwersytetu Ludowego. Potrafił także ryzykując życiem przyjąć na siebie przewinienie słabszego i starszego od siebie więźnia. Posiadał tak wielką siłę psychiczną, że w jego pobliżu ludzie podnosili głowy, odzyskiwali nadzieję. Dlatego też, gdy sam znalazł się w niebezpieczeństwie i jego życie zostało zagrożone, zebrało się tylu ludzi dobrej woli, że uratowano “gazdoszka” (tak nazywali go słuchacze Uniwersytetu Ludowego). Przetrwał.

W 1964 roku stanął jako świadek na procesie antyhitlerowskim we Frankfurcie nad Menem; jego sześciogodzinne zeznania wypowiedziane nienaganną niemczyzną były wstrząsem dla zespołu sędziowskiego oraz dla publiczności. W zbiorze dokumentów z procesu H. Langbeina napisano o Krecie “Stanął przed sądem siwiwłosy człowiek.

W jego głosie nie brzmi ani jedna nuta nienawiści”. Właśnie w tym była siła Józefa Kreta, że nawet tam, na dnie upodlenia człowieka, nie umiał wykrzesać w sobie nienawiści. Było tylko przerażające pytanie: jak człowiek może być tak zły, tak okrutny. I tam w Oświęcimiu szukał “człowieka, źródeł jego postępowania i zachowania                        w warunkach lagrowych, jego ludzkich odruchów na tle zorganizowanej machiny niszczenia”.

 Po zakończeniu wojny znów powrócił do ukochanego Nierodzimia, gdzie reaktywował Uniwersytet Ludowy, przekształcony w 1952 r. w Szkołę Pracy Społecznej. Znów odżył model dawnej przyjaźni z Morcinkiem. Znów do Nierodzimia do Józefa Kreta zjeżdżali  wybitni ludzie z całej Polski. Ponownie odwiedziła go Maria Dąbrowska        z Anną Kowalską, często bywał Edmund Osmańczyk.

 W 1959 r. na prośbę władz ZMW założył w Rudzińcu Gliwickim Uniwersytet Ludowy, który wpływem swym objął całe środowisko. W Rudzińcu przebywał do 1962 r. Do niego i do jego “kudłatych wychowanków” (określenie Morcinka) i tutaj przyjeżdżał ze Skoczowa autor “Czarnej Julki” i znów przy ogniskach porywał słuchaczy swymi gawędami oraz chłonął niezwykły czar harcerskiego życia. Odwiedzał Rudziniec także Władysław Broniewski, a ze Szwajcarii przyjeżdżał Piotr Adamowski, Krystyna Heska-Kwaśniewicz biografia kierownik tamtejszego Polskiego Uniwersytetu Ludowego. Tak było zawsze: Kret przyciągał do siebie ludzi. Po wyjeździe z Rudzińca przebywał Kret kilka lat w Krzeszowicach, ucząc w tamtejszym Liceum Pedagogicznym, a następnie po przejściu na emeryturę przeniósł się do Krakowa, wrastając tu od razu w społeczne i harcerskie życie miasta.

 Ostatni okres swego życia spędził w Luboniu Małym, koło Rabki. Pielgrzymowali do niego harcerze, nauczyciele, społecznicy, naukowcy z całej Polski. W cudownych nastrojowych gawędach “starodawne opowiadał dzieje” i zatrzymywał czas. Był żywą  historią polskiego harcerstwa i uniwersytetów ludowych w Polsce. Znakomita pamięć i

głębokie, refleksyjne spojrzenie sprawiały, że oceniał fakty i ludzi z tą prawdziwą mądrością, którą daje długie i dobrze przeżyte życie. A życie miał niezwyczajne – można by napisać o nim pasjonującą powieść biograficzną.

 Zmarł w sierpniu 1982 r. Nad otwartą mogiłą pochyliły się harcerskie sztandary, stanęło kilka pokoleń harcerzy wiernych do ostatka.

 

 

 W 1997 roku Wydawnictwo Książnica Sp.. z.o.o. wydało książkę napisaną przez Krystynę Heską – Kwaśniewicz pt. “Józef Kret ( 1895-1982 ) - opowieść o harcerskiej wierności”. Liczba stron - 108, miejsce wydania -Katowice.